Daniela Lucarelli: „Leczenie połączeń: rodzinne korzenie objawów dzieci. Jakie narzędzia terapeutyczne?”. Abstrakt

Daniela Lucarelli prelegentka V Konferencji przedstawia najważniejsze wątki ze swojego wystąpienia:

“Praca z dziećmi i młodzieżą skłoniła psychoanalityków do poważnego rozważenia kwestii interwencji w środowisku i rodzinie pacjenta. Psychoanalitycy pracujący z rodzinami podkreślają, jak ważne jest przyglądanie się funkcjonowaniu rodzin i par, zwłaszcza, gdy granice self są kruche, międzypokoleniowe delegacje ciążą na organizacji tożsamości jednostek, a funkcjonowanie w relacjach jest oparte na działaniu i konkrecie. Dlatego psychoanalitycy uważają pracę z rodziną pacjenta za użyteczną nie tylko w celu ustanowienia dobrego przymierza terapeutycznego i nie tylko jako element wspierający terapię.

Leczenie połączeń (Pichon-Rivière, 1985) staje się w związku z tym kluczowe w pracy z rodzinami, a także z parami rodzicielskimi. O samym połączeniu można myśleć jak o trzecim elemencie nieświadomie współtworzonym przez członków rodziny (Nicolò, 2014).

Z tego punktu widzenia rodziny są postrzegane jako zinternalizowany system połączeń, a nasza uwaga skupia się na badaniu nieustających wzajemnych interakcji między intrapsychicznymi światami jednostek oraz interpersonalnym funkcjonowaniem ich rodzin.

Grupy rodzinne radzą sobie z nieświadomymi fantazjami oraz lękami za pomocą obron indywidualnych oraz transpersonalnych, czyli wspólnych wytworów wszystkich członków rodziny. Przedstawiony sposób myślenia potwierdza materiał kliniczny pochodzący z terapii pary i rodziny”.

Zachęcamy do wysłuchania całości wystąpienia i rejestracji na naszą konferencję. Zapisy tutaj 

Photo by Annie Spratt on Unsplash

Andrew Balfour: „Pomiędzy partnerstwem a rodzicielstwem. Psychoanalityczne podejście do pracy z parami rodzicielskimi”. Abstrakt

Podczas V Konferencji, która odbędzie się online 10 kwietnia 2021 będziemy gościć Andrew Balfoura: brytyjskiego psychoanalityka, dyrektora Tavistock Relationships. Andrew Balfour wygłosi wystąpienie: “Pomiędzy partnerstwem a rodzicielstwem. Psychoanalityczne podejście do pracy z parami rodzicielskimi”, o którym pisze tak w abstrakcie:

“Przechodzenie od kłopotów rodzicielskich do omawiania zaburzonej dynamiki pary wymaga zachowania delikatnej równowagi. Obszary te wzajemnie na siebie wpływają.Relacje w parze kształtują i są kształtowane przez problemy dzieci.

W wystąpieniu będę badał związek pomiędzy pracą kliniczną z relacją rodzicielską i z relacją pary.

Na początku przedstawię uwagi na poziomie makro: skupię się na psychoterapii par w kontekście polityki społecznej oraz wzbudzanego przez tę formę pracy oporu, który prowadzi do koncentracji raczej na “rodzicielstwie” niż “partnerstwie”.

Towarzyszą temu rozszczepienia w strukturach i świadczeniach placówek pomiędzy usługami dla dorosłych i dla dzieci oraz skoncentrowanie się raczej na pracy z pacjentami indywidualnymi niż z parami. Badanie związków pomiędzy pracą z rodzicami i pracą z parami zostanie zilustrowane przypadkiem klinicznym.

Wychodząc od wspólnej nieświadomej fantazji w pary oraz rozegrań w trakcie sesji analitycznych pokażę obronne i rozwojowe aspekty pracy w tym obszarze.”

Zachęcamy do wysłuchania całości wystąpienia i rejestracji na naszą konferencję. Zapisy tutaj 

Photo by Kelly Sikkema on Unsplash

Marta Łączyńska: “Jak uwolnić głowę dziecka? Problem wybuchów złości w pracy z rodziną”. Abstrakt

Rodzina jest miejscem gdzie możemy dawać sobie opiekę, troskę. Ale to tam w różnych relacjach dochodzą do głosu także różne trudne uczucia: złości, smutku, rywalizacji. Rodzice często zastanawiają się jak poradzić sobie z wybuchami złości u dzieci, skupiając uwagę na konkretnych zachowaniach, lokując kłopot w dziecku.

Chciałabym pokazać w jaki sposób zdolność rodziców do wytrzymywania i radzenia sobie z własną frustracją i agresją pozwala  im adekwatnie ocenić i zareagować na złość dzieci.

Przedstawię fragment pracy klinicznej z rodziną mającą kłopot z pomocą dziecku w radzeniu sobie z wybuchami złości. W materiale skupiam się na pokazaniu, w jaki sposób obawa przed własną agresywnością i trudne doświadczenia w rodzinach pochodzenia sprawiają, że uczucia wściekłości dziecka wydają się być nie do wytrzymania.

W rolach głównych rodzina, „wściekłe” koty i „zablokowana” głowa.


Napisała: Marta Łączyńska
Photo by Felice Wölke on Unsplash

Mary Morgan: Myśli na temat praktyki terapeutycznej w czasie Covid 19

W sytuacji pandemii będącej obecnie w centrum życia każdego z nas, psychoterapeuci musieli nagle zmienić swoją dotychczasową praktykę i zacząć pracować zdalnie.

Większość terapeutów, gdy już nawet udaje im się przezwyciężyć wyzwania technologiczne, odkrywa, że ten rodzaj pracy jest inny, wymagający, bardziej wyczerpujący, ale jednocześnie niesie za sobą ciekawy materiał – być może taki, który nie mógłby się pojawić podczas spotkania twarzą w twarz.

Ustanawianie settingu

Ustanawianie settingu jest ciekawe. Nie jest on już czymś, o co terapeuta może sam zadbać i czym może zarządzać, teraz to para musi znaleźć na swoją terapię miejsce gwarantujące prywatność i z dala od dzieci. Dla części z nich jest to niemożliwe i muszą wymieniać się, będąc raz z terapeutą, raz z dziećmi. Inne pary znajdują oddzielną przestrzeń, ale ku zgrozie terapeutów jest nią ich łóżko, w którym siedzą ubrani w pidżamy! Trzeba na nowo zastanowić się nad pytaniem, co jest stosowne a co nie. Być może w porządku jest to, by partnerzy mieli ze sobą kubki z kawą, ale już nie to, by był to kieliszek wina albo by rozmawiali ze swojego łóżka czy byli ubrani w coś innego niż dzienne stroje. W gruncie rzeczy, terapeuta pełni więc nadal rolę kogoś zarządzającego settingiem i pomagającego w tym parze.

To samo dotyczy nas, terapeutów – niektórzy terapeuci mówią o pokusie ubrania się mniej formalnie, picia kawy czy nawet sprawdzania maili. Przypomina nam to jednak tylko, że celem utrzymania zewnętrznego settingu jest stworzenie settingu wewnętrznego, umożliwienie obserwowania, słuchania, myślenia i doświadczania swojego przeciwprzeniesienia – co jest kluczowym elementem naszej pracy.

Co widzimy?

Terapeuci przenoszący się z kliniki do domu zapraszają pacjentów do swojej prywatnej przestrzeni, a ci z kolei zapraszają ich do swojej. Może to być dla obu stron intrygujące i żeby nie ingerować zbyt mocno w parę musimy wykazać się uważnością w zapewnieniu tak neutralnego settingu jak to możliwe. Wciąż jednak jest wrażenie odmienności. Jeśli terapeuta i pacjenci siedzą przy swoich biurkach przed komputerem, nagle wszyscy są bardzo blisko, znacznie bliżej niż by to miało miejsce w gabinecie. To, na co patrzy terapeuta jest ograniczone obrazem na ekranie. Może też mieć przed sobą swój obraz, na który może nie chcieć patrzeć przez cały dzień i nigdy by tego nie robił w trakcie spotkania twarzą w twarz. Widzi teraz to, co widzi para, a para widzi to, co widzi on. Jest to coś dość dziwnego i odmiennego. Ciekawe jest też to, jak para korzysta z ekranu – słyszałam o parach, w których jedno z partnerów siedzi z twarzą niemal w ekranie, podczas gdy drugie znika gdzieś z boku. Jak możemy to rozumieć? Czy jest to zintensyfikowany wyraz przeniesienia z pary na terapeutę, odzwierciedlenie tego, co się dzieje między partnerami i jaki rodzaj przeciwprzeniesienia wzbudza to w terapeucie? Teraz to, co interpretujemy musi obejmować również to, co pary pokazują nam poprzez sposób korzystania z technologii.

Zaakceptowanie, że jest inaczej

Kontynuując ten nowy i mam nadzieję tymczasowy sposób pracy, coraz bardziej czuję, jak ważne jest zaakceptowanie tego, że jest on inny od pracy twarzą w twarz, że nie jesteśmy w stanie wiernie odtworzyć tego, co robiliśmy dotychczas. Wielu terapeutów opisuje to jako wyczerpujące doświadczenie. Może tak być częściowo ze względu na nowość tego sposobu pracy i potrzebę czasu na odnalezienie się w niej. Nie jest to jednak to samo, brakuje niektórych aspektów – fizycznej obecności i sygnałów, drogi na sesję wraz ze wszystkimi wolnymi skojarzeniami pojawiającymi się w miarę zbliżania się do kliniki lub gabinetu, korzystania z toalety i tego, jaką to pełni, poza fizjologiczną, funkcję, siedzenia w fotelu terapeuty lub leżenia na kozetce, znajomego widoku, czyli wszystkiego, co w jakiejś mierze pełni funkcję kontenerującą. Są też jednak pewne zalety. Jeden z  pacjentów, który spóźniał się na każdą sesję twarzą w twarz, teraz pojawia się na czas i wreszcie ma doświadczenie pełnej godziny analitycznej, część pacjentów odbiera pracę on-line jako bardziej intymną, inni jako bardziej obcą i stwarzającą dystans, a niektórzy terapeuci zauważają, że ten nowy setting doprowadza do pojawiania się jakiegoś innego i użytecznego materiału.

Nie sądzę, by większość z nas miała zdecydować się na kontynuowanie pracy w ten sposób, gdy już będziemy mogli wrócić do praktyki osobistej, ale przypuszczam, że wszyscy będziemy mieli w tym czasie ciekawe i pobudzające do myślenia doświadczenia.


Tłumaczenie: Barbara Suchańska

Photo by Thought Catalog on Unsplash

 

Stanley Ruszczynski: Bycie psychoanalitykiem w czasie pandemii koronawirusa. Kilka bardzo wstępnych osobistych myśli i doświadczeń

Wybuch pandemii koronawirusa poskutkował rządowymi zaleceniami i wskazówkami dla organizacji zawodowych, do których należę. Doprowadziło to do tego, że przestałem się spotykać z moim pacjentami w gabinecie i po omówieniu tego z każdym z nich zacząłem prowadzić wszystkie „sesje” przez telefon. Zaczęło się to dwa tygodnie temu.

Z moich trzech par, mających dzieci poniżej 10 roku życia, dwie nie zdołały póki co wygospodarować czasu i przestrzeni gwarantującej prywatność, z dala od swoich małych dzieci, więc nie mamy żadnego kontaktu. Trzecia para zasugerowała, a ja się na to zgodziłem, że problem z opieką nad dziećmi rozwiążą tak, że będą mieć indywidualne sesje, to znaczy, że jedno z nich będzie rozmawiać ze mną przez telefon, gdy drugie będzie zajmować się dziećmi. W związku z tym od ostatniego tygodnia zamiast jednej wspólnej mamy dwie indywidualne sesje w tygodniu. Wszystko to tylko przypomina o kluczowej potrzebie zachowania prywatności i poufności w procesie psychoterapeutycznym.

Jeśli chodzi o moich pacjentów indywidualnych, dwóch przychodzących na sesje raz w tygodniu przerwało terapię ze względu na utratę pracy (dziennikarski wolny strzelec oraz aktorka). Bali się o swoje dochody i nie byli chętni kontynuować pracy przez telefon.

Siedmiu innych moich pacjentów, będących dwa lub trzy razy w tygodniu na kozetce, opowiedziało się za kontynuowaniem terapii przez telefon. Umówiliśmy się, że będą do mnie dzwonić w godzinie swoich sesji. Pracowałem z nimi w ten sposób przez ostatnie dwa tygodnie. Dziś z kolei zaczynam dwutygodniową przerwę Wielkanocną.

Zdaję sobie sprawę, że część kolegów zamiast korzystać z telefonu kontynuuje terapię używając tylko połączeń video lub kombinacji video i audio. Myślę, że wszystkie te rozwiązania mają swoje uzasadnienie. Wiem też, że niektórzy koledzy umawiają się, że to oni dzwonią do pacjenta w godzinie sesji. Myślę, że to z kolei jest błędem.

Obok będącej w tle utraty wielu aspektów zewnętrznej rutyny i rytmu codziennego życia, przeżywam tę profesjonalną zmianę jako dużą stratę mojej zwyczajnej praktyki klinicznej, wymuszoną na mnie (na nas wszystkich) przez okoliczności zewnętrzne. Czuję się nieswojo musząc nagle porzucić dobrze znaną psychoanalityczną ramę, która służyła mi za kontener i przez to dawała poczucie bezpieczeństwa.  Niepokoiło mnie moje poczucie straty i niepewności i być może po to, by je skontenerować, zacząłem robić bardzo krótkie notatki dotyczące tego, czego doświadczałem, co mówili mi moi pacjenci i co rozumiałem jako dynamikę pracy wynikającą ze zmian w settingu.

To, co znajduje się poniżej to te właśnie notatki, nieco uporządkowane i podzielone na „kategorie”. Nie przemyślałem ich jeszcze w pełni i z pewnością nie przeczytałem ani nie zbadałem jeszcze, co być może inni klinicyści powiedzieli lub napisali albo czego doświadczyli.

Psychoanalityk

Najpierw o mnie! Choć pozornie umówienie się z moimi pacjentami na „sesje” telefonicznie przyszło mi stosunkowo łatwo, miałem w związku z tą zmianą dużo niepokoju. Czułem, że zostałem do niej zmuszony, obawiałem się, że ten niepokój będzie widoczny dla moich pacjentów, zasmuciło mnie to, że dwoje z nich poczuło, że musi przerwać leczenie i zdawałem sobie sprawę, że wszyscy znajdujemy się w cieniu nagłej, niespotykanej i nieprzewidywalnej pandemii, która zdawała się być wszechogarniająca. W dużej mierze brakowało mi poczucia, że rodzicielski rząd ma jakąś kontrolę i otacza opieką… Czułem, że zniknęła znaczna część znajomych struktur życia osobistego/rodzinnego, społecznego, kulturalnego i zawodowego… Moim dniom i tygodniom zaczęło brakować swojskiego wzorca… I nie ma żadnej perspektywy końca. Myślę, że właśnie ten brak perspektywy końca jest dla mnie szczególnie zaburzający.

Część moich spotkań zawodowych (superwizje, konsultacje, nauczanie etc.) została odwołana, a część zaczęła się odbywać za pośrednictwem telefonów konferencyjnych lub Zooma, którego obsługi musiałem się szybko nauczyć (na szczęście nie było to takie trudne!).

Przypuszczalnie na skutek tego wszystkiego stałem się bardzo zmęczony i zacząłem odczuwać regularny umiarkowany ból głowy. Poczułem, że patrzenie godzinami na ekran Zooma (czasem dwa dwugodzinne spotkania mniej więcej tuż po sobie) jest dla mnie bardzo dezorientujące – patrzę na twarze na ekranie, a one patrzą na mnie… tyle że ich oczy NIE patrzą na mnie, ale na ekran, który mają przed sobą! Frustrujące było dla mnie również to, że technologa nie zawsze była stabilna i czasem zawodziła, trzeba było ponownie nawiązywać połączenie, co czasem nasilało moją irytację.

Myślę, że podczas tych dwóch tygodni wyłoniły się dwa szczególnie interesujące zjawiska kliniczne/przeniesieniowo-przeciwprzeniesieniowe. Do obu pacjenci albo odnosili się bezpośrednio, albo były one obecne w ich materiale, a czasem jedno i drugie miało miejsce.

Intymność?

Pierwsze to intymność. Rozmawianie przez telefon przez część pacjentów było doświadczane jako bardziej „intymne” niż leżenie na kozetce w mojej obecności, w zaciszu i prywatności mojego gabinetu. Początkowo byłem tym zaskoczony, ale zdałem sobie sprawę, że dystans fizyczny obecny między mną a pacjentem w przestrzeni gabinetu może być przeżywany jako nieobecny podczas rozmowy przez telefon i w gruncie rzeczy jest w takiej sytuacji nieobecny.

W pewnym momencie miałem fantazję, zwłaszcza z jedną z pacjentek, która jako pierwsza zwróciła moją uwagę na tę dynamikę, że dzieli nas jedynie grubość telefonu. Niektórzy inni pacjenci również mówili o tym, że rozmowa telefoniczna wydaje się być bardziej intymna ze względu na to, że jest to zwykle forma komunikacji między nimi a rodziną lub bliskimi przyjaciółmi oraz że trudno jest pozostać przy celu „sesji”.

Nie do końca jeszcze to rozumiem, ale jest w tym coś, w co warto się wsłuchać, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że wszyscy moi pacjenci musieli dokonać tej ogromnej zmiany w settingu i w swoim leczeniu.

Może byłoby inaczej, gdyby terapia zawsze odbywała się przez telefon? Może inaczej było by gdyby pacjenci nie byli zmuszeni do takiego „skoku w dojrzewaniu”, polegającego na nagłym przejściu od regresji wpisanej w korzystanie z analitycznej kozetki do „dorosłej” rozmowy przez telefon?

A może w psychoanalitycznej relacji i spotkaniu zawsze jest intymność, którą maskują rytuały tego procesu?

Psychoanalityczna rama i setting

Innym dużym i ciekawym zagadnieniem, które się wyłania, jest przypomnienie tego, jak kluczowa i istota dla naszego doświadczania samych siebie jest psychoanalityczna rama i związana z nią rola otoczenia.

Dochodzę do wniosku, że psychoanalityczna rama tak naprawdę składa się z: pacjenta przemieszczającego się na sesję, dostępności poczekalni, widocznej, fizycznej i emocjonalnej obecności analityka w jego gabinecie, wzajemnego psychosomatycznego doświadczenia między pacjentem i analitykiem, dostępności poczekalni na koniec sesji oraz powrotu do domu/pracy po sesji.

Zdałem sobie sprawę, że WSZYSTKIE elementy tego procesu tworzą psychoanalityczną ramę i setting, dając doświadczenie kontenerowania. Choć oczywiście to miejsce w umyśle analityka jest podstawowym kontenerującym „środowiskiem” czy też settingiem dla pacjenta, fizyczne otoczenie i warunki zapewnione przez analityka muszą być zewnętrzną reprezentacja tego settingu psychicznego.

Czy mogę ośmielić się i powiedzieć, że opisuje tutaj to, na co mógł zwrócić uwagę Winnicott swoim pojęcie środowiskowego „trzymania”, w obrębie którego zachodzi to, co Bion zawarł w swoim pojęciu psychicznego „kontenerowania”? Czy możemy uznać, że uwewnętrznienie doświadczania psychicznego kontenerowania ma większe szanse zaistnieć w fizycznym środowisku będącym wyrazem tego kontenerowania? Czy istnieje niebezpieczeństwo, że pod nieobecność tego fizycznego środowiska analityk czuje presję dawania werbalnego rozumienia, a nie pacjent stopniowo dochodzi do rozumienia na skutek bycia kontenerowanym przez zrytualizowane trzymające środowisko procesu psychoanalitycznego?  

Podążając za tą myślą zacząłem się też zastanawiać, czy nie jest tak, że nie doceniamy miejsca rytuałów w naszych życiach. Nie tylko tych bardziej oczywistych związanych z narodzinami, śmiercią czy zawieraniem związków małżeńskich, ale rytuałów połączonych z innymi aktywnościami, które znakują ważne, ale z pozoru prozaiczne doświadczania, takie jak opisany powyżej rytuał procesu psychoanalitycznego.    

Korzystanie z telefonu ogranicza, a może nawet usuwa większość z tych środowiskowych struktur i rytuałów. Pytanie, czy to stanowi zagrożenie albo czyni trudniejszą albo ogranicza możliwość kontenerowania?

Zewnętrzne i wewnętrzne środowisko

Blisko z tym związana jest kwestia aktualnej natury naszego współczesnego środowiska zewnętrznego. Większość z naszych pacjentów jest pacjentami ponieważ ich uwewnętrznione środowisko jest niepewne, zagrażające, prześladowcze i niebezpieczne. Zostali w trakcie swojego rozwoju psychologicznie, a czasem fizycznie, uszkodzeni przez toksyczność wczesnych doświadczeń ze środowiskiem, które nie chroniło ich w dostateczny sposób ani nie zapewniało aprobaty niezbędnej do zdrowego urzeczywistnienia ich poczucia self. Z dużym prawdopodobieństwem brakowało im niezawodnych i życzliwych relacji, były one pokawałkowane albo rozbite.

Gdy to wewnętrzne toksyczne środowisko zaczyna być odzwierciedlane przez realność środowiska zewnętrznego, co się dzieje z obronami wykształconymi w celu poradzenia sobie z niepowodzeniami rozwojowymi?

Jednemu z pacjentów, któremu bardzo trudno zajmować się wewnętrzną prześladowczą, intruzywną i toksyczną figurą rodzicielską, co skutkuje bardzo pasywnym i niemal masochistycznym sposobem bycia, grozi utrata pracy w wyniku spowodowanego pandemią kryzysu w jego branży. Jest emocjonalnie i werbalnie wściekły na tego zewnętrznego prześladowcę i wyraża to w sposób, którego nie doświadczyłem w trakcie dwóch lat jego terapii! Obawiam się, że możliwość projektowania zagrażającego wewnętrznego obiektu z wnętrza na rzeczywistość, na zagrożenie pochodzące z zewnątrz może umocnić tę strukturę obronną.

Dwóch innych pacjentów, zaniepokojonych własną seksualnością i męskością oraz dorastających w cieniu odnoszących sukcesy, wpływowych (i nieobecnych) ojców, pracuje teraz na pierwszej linii ognia w służbie zdrowia zajmującej się pandemią. Każdy z nich jest blisko niebezpiecznego bycia nadmiernie aktywnym i „entuzjastycznym” w związku z rolą jaką pełni na froncie walki przeciwko wirusowi. Jeden z nich powiedział w tym tygodniu: „przynajmniej mogę mieć wielkiego kutasa”. Obydwu grozi wpadnięcie w zaburzający, spolaryzowany „świat małego/dużego kutasa”, w którym w swych medycznych rolach poczują się wszechmocni wobec zewnętrznego zagrożenia i w którym mogą zignorować niezbędne środki ostrożności oraz ochrony osobistej.

 W przypadku jednego z tych pacjentów złapałem się na tym, że dość konkretnie ostrzegłem go przed możliwie niebezpiecznym stopniem podekscytowania i entuzjazmu związanego z jeżdżeniem do szpitala. Ogromny podziw, szacunek i wdzięczność, jaką społeczeństwo odczuwa i coraz bardziej otwarcie wyraża (jak najbardziej adekwatnie) wobec pracowników służby zdrowia, wywołało u obydwu tych pacjentów uczucie, że w końcu są uznani i sławni…ale obawiam się, że to uczucie żywi się omnipotencją, która może być obroną przeciwko wewnętrznemu poczuciu impotencji i niepewności.

To wszystko…

Te myśli są wynikiem prób radzenia sobie ze zmianą w praktyce analitycznej w czasach pandemii korona wirusa oraz jak mówi Bion „jak najlepszego wykorzystania złej pracy”. Oprócz tych powyższych notatek, są jeszcze inne elementy czy pierwsze myśli, które pominąłem… Byłoby interesujące mieć pewnego dnia okazję by w gronie kolegów przedyskutować i pogłębić refleksję na temat praktyki analitycznej w tym niezwykle trudnym czasie, którego wszyscy doświadczamy.

3 kwietnia 2020.

 


Tłumaczenie: Barbara Suchańska

Photo by Fusion Medical Animation on Unsplash

Psychoanalityczna praca z parami i rodzinami – szkolenie z Danielą Lucarelli.

Daniela Lucarelli

Daniela Lucarelli jest włoską psychoanalityczką, przewodniczącą sekcji Psychoterapii Par i Rodzin EFPP. 

Szkolenie z zakresu psychoanalitycznej pracy z parami i rodzinami odbyło się 19 i 20 października 2019 w Specjalistycznej Poradni Rodzinnej Dzielnicy Bemowo m.st. Warszawy.

Połącznie – el vinculo – the link

Lucarelli w swojej pracy mocno inspiruje się teorią połączenia (el vinculo, the link,), której autorem jest psychiatra i psychoanalityk Pichon Riviere. Więcej o tej teorii będą mogli Państwo usłyszeć podczas naszej V Konferencji, której Daniela Lucarelli będzie jedną z prelegentek. W tym miejscu przedstawię jedynie najważniejsze punkty tej koncepcji.

Połączenie to: „złożona struktura, która obejmuje swoim zakresem podmiot, obiekt oraz ich wzajemną interakcję”. Pichon Rivere widzi połączenie jako strukturę, która zawiera w sobie relację z obiektem i stanowi podstawę do obserwowania interpersonalnego wymiaru w parze. Perspektywa połączenia pokazuje, że każdy członek pary jest zarówno w kontakcie z obiektami wewnętrznymi jak i zewnętrznymi. Istotne jest to z jakimi wewnętrznymi obiektami identyfikują się partnerzy, ale najważniejszym punktem zainteresowania jest to jakie wzajemne połączenia tworzą między sobą na bazie tych identyfikacji.

 

Implikacje kliniczne

Podczas tego dwudniowego szkolenia skupiliśmy się głównie na analizie sytuacji klinicznych. Teoria połączenia zakłada, że każdy z nas tworzy z różnymi ludźmi odmienne połączenia, w których pokazuje i ukrywa różne aspekty swojego self. Relacja pary jest szczególna, ponieważ wydobywa pewne aspekty self, ale też pozwala unikać innych, co może zapobiegać patologii jednostki.

Z tego założenia wpływają praktyczne zalecenia: pracujemy z połączeniami, połączenia zmieniają się w czasie także setting też może się zmienić: spotkania rodzinne mogą przeplatać się ze spotkaniami z samą parą, do terapii pary można zaprosić dzieci itp. Jak najbardziej możliwa i zasadna jest też np. praca z rodziną, z dorosłymi dziećmi niemieszkającymi już razem z rodzicami. Omawialiśmy właśnie taki przypadek, w którym dwie dorosłe córki zmagały się z epizodami psychotycznymi mającymi swe podstawy w naturze połączeń między członkami rodziny. Prowadząca podkreślała konieczność pracy z całą rodziną w przypadku psychoz: „szczególnie istotne jest to na początku kryzysu, kiedy trzeba zmienić połączenie między członkami rodziny po to, by mogło dojść do wyodrębnienia poszczególnych osób i dalszej pracy indywidualnej”.

 Połączenia stale się zmieniają, także istotnym pytaniem jakie może stawiać klinicysta podczas pracy z parami czy rodzinami jest pytanie o to, co się zmienia w połączeniu albo dlaczego do zmian nie dochodzi, kiedy jest to naturalny moment na zmiany. Bardzo ważne jest pamiętanie o tym na jakim etapie życia jest rodzina i z jakimi naturalnymi kryzysami może się mierzyć. Daniela Lucarelli odwoływała się do koncepcji Pugeta i Berenstein, którzy głównie koncentrowali się na tym, co blokuje zmiany w połączeniu.

W pracy z rodzinami Lucarelli podkreślała znaczenie badania fantazji na temat miejsca zajmowanego przez daną osobę w rodzinie; czy rodzice i dzieci podzielają swoje fantazje czy są one odmienne?

Pewnie znajdą Państwo tutaj podobieństwa do teorii relacji z obiektem czy systemowego sposobu myślenia o rodzinie. Podczas szkolenia też wspólnie zastanawialiśmy się nad tymi podobieństwami i różnicami. Chciałabym zakończyć wypowiedzią Danieli Lucarelii podsumowującą te rozważania:

„To, w jaki sposób para tworzy swój świat jest bardzo skomplikowanym procesem. Im więcej mamy tych wszystkich koncepcji i modeli, tym więcej punktów widzenia na to, co dzieje się w parze i większe szanse na zrozumienie”.

 

Literatura:

Nicolo A.M., Benghozi  P., Lucarelii D.: “Families in Transformation: A Psychoanalytic Approach”, Karnac Books, 2014

Morgan M: “Stan umysłu pary”, Oficyna Wydawnicza Fundament, 2019

Opracowała: Karolina Pniewska

Photo by Allie Smith on Unsplash

 

“Żyjąc w nienawiści – żyjąc w miłości. Nadawanie znaczenia w psychoterapii par”

Po pomoc często zgłaszają się pary owładnięte nienawiścią, stałymi, powtarzalnymi kłótniami, pragnieniem zemsty oraz niekończącym się narzekaniem. W takich warunkach, partnerzy tracą kontakt z miłością oraz wiarą w to, że można ją ponownie odnaleźć oraz ożywić. Rozstanie jest jedyną rzeczą, którą mogą sobie w takiej sytuacji wyobrazić. Widzimy tutaj paradoks: z jednej strony, mamy parę, która doszła do wniosku, że chce się rozstać, a z drugiej strony parę, która przychodzi po pomoc. Nie można tutaj przeoczyć faktu, że psychologiczna potrzeba bycia dwiema odrębnymi osobami współistnieje z nieświadomym życzeniem oraz nadzieją na to, że relację można naprawić.
Wiele par zgłasza się do nas pogrążona w chaotycznym stanie, w którym brakuje „narracji” nadającej znaczenie. Bardzo często partnerzy nieświadomie projektują w siebie nawzajem niechciane części, co stwarza dezorientującą i niepokojącą sytuację, w której niemożliwe staje się wyplątanie swojego self z drugiego. Terapia może nie tylko pomóc jednostkom wyplątać się z tego stanu, innymi słowy: odseparować się, ale też pomóc znaleźć ich indywidualną oraz wspólną narrację.
Ta narracja zbudowana jest zarówno ze świadomych jak i nieświadomych „historii”. Wiążą się one nie tylko ze wspomnieniami doświadczeń ale również z umiejętnością myślenia o nich i łączenia w taki sposób by powstała osobista historia. Jest to kluczowa umiejętność w rozwoju osobistej tożsamości.
W swoim wystąpieniu pokażę jak takie podejście do terapii par, wymagające dostrzegania rzeczy w kontekście doświadczeń z przeszłości oraz rozwoju głębokiego rozumienia, pozwala partnerom na tworzenie zarówno osobistego jak i wspólnego repertuaru znaczeń.
Tekst: Joanna Rosenthall
Photo by DESIGNECOLOGIST on Unsplash

“Romans wewnątrzmałżeński: erotyzm i sadyzm w sypialni”.

Prof. Brett Kahr podzielił się z nami podczas swojego konferencyjnego wystąpienia kilkoma fascynującymi historiami pracy z parami. W części klinicznej, przypominał pierwszą parę, która zgłosiła się w związku z tym, że … mąż kupił złe masło.
W codziennej praktyce spotykamy się z parami, które zgłaszają w kontekście pozornie prostych, jak bułka z masłem, sytuacji. Jak powiedział prof. Kahr: “możemy sobie wyobrazić, że dobrze funkcjonująca para poradzi sobie sama. Jeśli jednak zgłaszają się w tej sprawie po pomoc, możemy przypuszczać, że na wczesnym etapie życia partnerów musiało dojść do jakiegoś niedopasowania, do sytuacji, w której żadne z nich nie mogło być w pełni widziane”.
W swoim wystąpieniu zaakcentował potrzebę głębokiego rozumienia pary i poszukiwania znaczeń w tych, z pozoru błahych sytuacjach:
“[…] jako osoby praktykujące psychoanalizę mamy poniekąd obowiązek, by sięgnąć nieco głębiej i zbadać nieświadome siły, które leżą u podłoża cierpienia pomiędzy małżonkami. Choć to prawda, że utrata pracy wpłynie na poczucie szczęścia w małżeństwie, to jednak psychoterapeuta powinien badać nie tylko wpływ tej utraty, ale również jej nieświadome elementy, takie jak np. nieświadomy sabotaż, który mógłby przyczynić się do samego faktu utraty pracy. Podobnie, choć wiadomo, że romans pozamałżeński może być dewastujący dla tych, którzy są w niego uwikłani, to jako psychoterapeuci powinniśmy przede wszystkim pracować w taki sposób, żeby pomóc parze zrozumieć tajną, sadystyczną psychodynamikę, która mogła przyczynić się do tego zabójczego pozamałżeńskiego rozegrania.
[…] Biada terapeutom, którzy skupiają się wyłącznie na wydarzeniach ze świata zewnętrznego, kosztem złożonych, zawiłych często niedostępnych nieświadomych fantazji. I biada pacjentom, których terapeuci uwagę swoją kierują jedynie na zewnętrzne przejawy symptomu, zamiast skierować ją na jego wewnętrzne, ukryte, tajemnicze przyczyny”.
Bibliografia: Prof. Brett Kahr “Romans wewnątrzmałżeński:erotyzm i sadyzm w sypialni”, tłum. Jacek Mądry w: Materiały konferencyjne IV Konferencji “Pracując Psychoanalitycznie z Parami”, Warszawa 2019.
Opracowanie: Karolina Pniewska
Tłumaczenie: Jacek Mądry
Photo by Taurean Hill on Unsplash

Czy obrączki mają początek?

Joanna Rosenthall w poruszający sposób zakończyła swoje wystąpienie podczas IV Konferencji:

“Chciałabym zakończyć myślą dotyczącą symbolu małżeństwa – wymiany złotych obrączek, które są postrzegane jako doskonały okrąg, bez początku i końca.  A jednak obrączki mają początek. Skała zostaje wykopana spod ziemi. Metal jest upłynniany w piecu rozgrzanym do tysiąca stopni, następnie wlewany do formy, schładzany i pieczołowicie wygładzany. Coś pięknego powstaje z surowych elementów poddanych ekstremalnym warunkom. Większość historii obrączki pozostaje niewidoczna. Obecne są w niej przemoc, ból i żar. Bycie w parze jest czymś takim… i terapia też taka jest… – to praca w brudzie i płomieniach.
Początki są trudne, to zaręczyny między niedoskonałymi istotami. To proces tworzenia czegoś pięknego i znaczącego, a zarazem niedoskonałego, w miejscu, w którym wcześniej nie było niczego…”

Abstrakt wystąpienia Joanny Rosenthall do przeczytania tutaj

Informacje na temat IV Konferencji tutaj

Psychoterapia par: leczenie rozmową czy leczenie słuchaniem?

W dyskusji materiału klinicznego przedstawionego przez Iwę Magrytę-Wojdę udział wzięli wszyscy  prelegenci IV Konferencji.
Przypominam fragment wypowiedzi Joanny Rosenthall:
Znajdowanie słów jest kluczem do rozpoznawania i nazywania wewnętrznego doświadczenia oraz posiadania poczucia self. W materiale w kilku miejscach pojawiły się uwagi na temat tego, że para nie ma słów albo nie jest w stanie w nie ubrać swojego doświadczenia. […] Ja dodałabym, że nie mają emocjonalnego języka do rozumienia samych siebie i siebie nawzajem, choć wydaje się, że ruszyli w podróż służącą jego odkrywaniu. Chciałabym na koniec zacytować Evę Hoffman (1989), która w swojej autobiografii tak pisała o języku:
Lingwistyczne wywłaszczenie jest wystarczającym powodem przemocy,
ponieważ jest bliskie wywłaszczeniu z samego siebie.
Ślepa wściekłość, bezradna wściekłość jest wściekłością, której brak słów…
A gdy jest się bezustannie bez słów, gdy żyje się w entropii wynikającej z niemożności wysłowienia się,
to samo w sobie musi wywoływać doprowadzającą do wściekłości frustrację.
Jeśli wszystkie terapie są terapiami mówionymi – leczeniem przez mówienie –
wówczas może wszystkie nerwice są chorobami mowy
”.
Stanley Ruszczynski sformułował ciekawą uwagę na temat tego, że psychoanaliza nie jest tylko “leczeniem rozmową” (talking cure) ale przede wszystkim “leczeniem słuchaniem” (listening cure).
Bibliografia: Hoffman, E. (1989/1995) “ Zagubione w przekładzie”
Opracowała: Karolina Pniewska
Zdjęcie: Marcin Suchański
Organizatorzy:

                                                     

Content | Menu | Access panel